piątek, 30 września 2011

Geneza drugiego opowiadania.

Zaczynam od drugiego opowiadania tylko dlatego, że pierwsze zaginęło w bożonarodzeniowych porządkach i zapewne znajdzie się... za kilka miesięcy. Powiem może trochę o tym jak powstało to drugie moje dziecię. Otóż jadąc do domku z Warszawki, siedząc w Częstochowie na pięknym dworcu PKS zobaczyłam pająka chodzącego po walizce. Gonił go drugi, większy robal. Będąc dziecięciem na wsi wychowanym nie straszny mi pająk, ale zdziwiło mnie to, że te gadziny tak swobodnie hasają po cudzej rzeczy. Potem minął mnie starszy pan, który na ramieniu miał pokaźnych rozmiarów babie lato. Rozumiem, jest jesień, wszędzie tego pełno, ale bez przesady proszę... Nagle obok mnie usiadł dziadziuś. I skubany (pająk, nie dziadziuś) zrobił sobie przejście z dziadka pleców do słupka stojącego między mną, a starszym panem. Wtedy wyciągnęłam zeszyt i zaczęłam pisać. Zapisałam stronę, a w tym czasie pająk połączył nitką mój długopis z słupkiem i swawolnie biegał od jednego do drugiego. Nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie fakt, że wszyscy z pana dziadka zaczęli się podśmiechiwać. Otóż starszy pan miał na plecach splątaną pajęczynę, a żaden znieczulony człek nie podszedł, nie odezwał się. Stali i za plecami biedaka pokazywali palcami cudo na jego plecach. Sumienie mnie ruszyło, wstałam i powiedziałam "ma pan pajęczynę na plecach". Niestety, albo dziadek źle odczytał moje intencje, albo był po prostu zły, bo nie chciał mojej pomocy, odtrącił moją rękę, spojrzał srogo, mruknął "dużo tego cholerstwa" i siedział dalej z pajęczyną na zacnych plecach... No cóż, nic nie mogłam więcej uczynić, ale przynajmniej byłam spokojna o moje sumienie - chciałam pomóc! We wcześniejszym poście życzyłam Wam dobrej nocki. Ale chyba zmieniłam zdanie, nie idę jeszcze, jak to mawiał mój tata, do HONOLULU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz